"Skóra, w której żyję"
Kolejny film Pedra Almodóvara na naszych ekranach: „ Skóra, w której żyję”. Nie będę go streszczać, bo nie lubię odbierać widzowi przyjemności poznawania historii. Powiem, co o nim myślę, chociaż do oglądania filmów Almodóvara nie trzeba nikogo zachęcać.
Widziałam chyba wszystkie filmy Almodóvara, nawet te najstarsze (moim zdaniem były okropne). Ten najnowszy uważam za bardzo dobry, chociaż trochę mnie rozczarował. Niektórzy krytycy piszą, że są w nim sceny „makabryczne, niesmaczne i nieprzyjemne”. Może aż tak strasznie nie jest, ale rzeczywiście niektóre sceny można było nakręcić inaczej.
Jest to film o problemie tożsamości, co ostatnio jest ważnym tematem dyskusji na co dzień i w sztuce; podobno jest w nim za dużo podobieństw do horroru „Oczy bez twarzy” Georges Franju z 1960 roku. Nie wiem, ale myślę, że zawsze można znaleźć w sztuce podobieństwa. Coraz trudniej być oryginalnym.
Na pewno jest to świetnie opowiedziana historia, rodzaj melodramatu połączonego z horrorem, z zaskakującymi zwrotami akcji, a główne role grają Antonio Banderas, Marisa Paredes i - dla mnie nieznana, ale bardzo dobra i atrakcyjna aktorka - Elena Anaya.