Archipelag Lofoty
W lutym spędziłam tam kilka dni na wyprawie z grupą 20 osób zafascynowanych fotografią i wróciłam zachwycona pięknem tego regionu.
Niestety, mieliśmy pecha, ponieważ nastąpiło załamanie pogody: w dniu, kiedy przylecieliśmy, przepiękny zachód słońca nie zapowiadał wichury i ulewnego deszczu, który miał nas prześladować przez kolejne dni. Nie udało nam się więc sfotografować znanego z tysięcy internetowych zdjęć niebieskiego nieba, ale towarzyszący nam fotografowie pocieszali nas, że dzięki temu zrobimy niepowtarzalne zdjęcia. Marna to była jednak pociecha, zwłaszcza że pierwszego dnia od wilgotnego powietrza mój aparat przestał działać na kilka godzin. Na szczęście udało mi się go wysuszyć i mogłam robić kolejne zdjęcia.
Byliśmy w najbardziej znanych miejscowościach Lofotów: Nyfiord i A (z kółeczkiem nad literą, czyta się jak O - to najkrótsza nazwa na świecie), gdzie podziwialiśmy czerwone i żółte domy, zachodziliśmy do portów, by sfotografować kutry rybackie. Udało nam się też wejść do przetwórni ryb i odwiedziliśmy hutę szkła artystycznego. Dwa popołudnia spędziliśmy na najpiękniejszych plażach Lofotów, gdzie po raz pierwszy robiłam zdjęcia z szarym filtrem ND4, dzięki czemu otrzymuje się m. in. efekt rozmytej wody. Tak mi się to spodobało, że po powrocie kupiłam sobie drugi filtr ND1000, który zamierzam wykorzystać w lecie nad Bałtykiem.
Na Lofotach nie spotykaliśmy prawie lokalnej ludności, za to stale napotykaliśmy grupy fotoamatorów (Anglików, Hiszpanów i Japończyków), z którymi miło się pozdrawialiśmy. Zabawne było obserwować, jak w określonych porach, w najbardziej malowniczych miejscach pojawiają się ludzie z wielkimi aparatami i statywami pragnący uchwycić niezwykłe piękno tych dalekich wysp.